menu
Jesteś tutaj: Home / Dla Mieszkańca / Aktualności

Zapraszamy do przeczytania wywiadu

z Jackiem Struckiem - Z pasją przez życie: Jacek Struck

W kolejnym wywiadzie w ramach naszego cyklu, przyszedł czas na wyjątkowego rozmówcę. Jest nim Jacek Struck, czyli jedyny szkutnik w Jastarni, wykonawca większości drewnianych  łódek, które możemy podziwiać w miejscowym porcie rybackim.       

 Oskar Struk:  W jaki sposób odkrył Pan w sobie zainteresowanie szkutnictwem? 

Jacek StruckTo zainteresowanie było naturalne, gdyż wychowałem się w warsztacie u ojca - Juliusza. Będąc na etapie szkolnym nie sądziłem, że będę budował łódki. To narastało z czasem. Zawsze byłem tą osobą, która pomagała ojcu. Była to dla mnie „czarna magia", gdyż zawsze byłem w momencie, kiedy trzeba było wygiąć deskę, coś przytrzymać. W dorosłym życiu zajmowałem się czymś innym, ponieważ z zawodu jestem stolarzem. Jest to bliskie temu zajęciu, z tą różnicą, że stolarz robi półki pod kątem prostym, a tutaj wszystko jest krzywe. Nauka fachu stolarza w szkole zawodowej dała mi umiejętność pracy z maszynami.     

- Szkutnictwo należy zaliczyć do grona zawodów wymierających. Na czym polega jego wyjątkowość?                

Przystępując do budowy łódki nie opieram się na żadnych planach, rysunkach i obliczeniach. Po prostu staram się korzystać ze sprawdzonych sposobów, używanych przez mojego ojca i dziadka. Ta wiedza jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Te łodzie powstawały z praktycznego zastosowania do celów rybackich. Wyjątkowość tego zawodu polega właśnie na tym, że nie stosuje się w nim żadnych planów, obliczeń. W okresie międzywojennym szkutników ludowych  w Jastarni było  kilkunastu. Każdy budował łodzie według własnego stylu, który można było rozpoznać, gdy łódka była już gotowa. Ja jestem z tych ostatnich szkutników, którzy budują bez planów. Rzeczywiście jest to ginący zawód. Jak rybołówstwo prężnie działało, to zapotrzebowanie na łódki było dość duże. Najwięcej łodzi budowało się po wojnie. Ja się jeszcze załapałem na pozytywny okres w końcówce lat 80. Teraz nie ma zapotrzebowania na łodzie rybackie. Musiałem się nieco przebranżowić. Skupiłem się na turystyce, żeglarstwie, wzorując się na starych  łodziach kaszubskich. 

- Kiedy nastąpił przełomowy moment, w którym pomyślał Pan o szkutnictwie jako o zawodzie na całe życie? 

Taki moment nastąpił po odbyciu zasadniczej służby wojskowej, gdy już się ożeniłem. Wówczas trzeba było inaczej spojrzeć na życie. Wtedy było zapotrzebowanie na łodzie rybackie. Postanowiłem podejść do tego profesjonalnie i zawodowo wziąć się za budowę łodzi. Wraz z ojcem zbudowaliśmy wtedy trzy duże jednostki. 

- Jak przebiega proces budowy łodzi od momentu pomysłu, do realizacji?

Pierwsze moje pytanie do zleceniodawcy dotyczy wielkości łodzi oraz tego, czy będzie wyposażona w żagle czy silnik stacjonarny, gdyż to stanowi punkt wyjścia, warunkujący sposób budowy. Decydując się na łódź żaglową, musi ona  być płaskodenna. Czas wykonania w zależności od długości wynosi około 3-4 miesięcy.      

Pomeranki, czyli stare kaszubskie łodzie są wyjątkowe. Z czego wynika ich unikatowy charakter?    

- Wyjątkowość tych łodzi polega na tym, że  wywodzą się one  z akwenu zatoki Puckiej. Ze względu na swoją specyficzną budowę  mogą dopłynąć do brzegu niemal w każdym miejscu. Dawniej dostosowanie łodzi do celów transportowych było warunkiem ich powstania. Pierwsze pomeranki były węższe i miały większe zanurzenie. Wynikało to z konieczności dostosowania się do warunków panujących na Pomorzu środkowym. Na zatoce warunki były spokojniejsze, dlatego można było skupić się na zadaniach transportowych. Nie bez znaczenia  był również wypadek, do którego doszło na wysokości Rzucewa, gdzie utonęła cała rodzina, płynąc łódką o wąskiej budowie. Po tym incydencie szkutnicy zmienili swoje podejście, tworząc wyłącznie jednostki z szerszym dnem, gdyż są one bezpieczniejsze. 

Czy w porównaniu do łódki plastikowej pomeranka wymaga większych nakładów pracy, wynikających z potrzeby konserwacji?              

- Istnieje takie błędne przekonanie, że drewno nie jest trwałe, że wymaga większych nakładów pracy niż w przypadku laminatu. Łódki, które powstają w moim warsztacie są dość dobrze zakonserwowane, pokryte trzema warstwami smoły drzewnej, czyli dziegciu na bazie naturalnych żywic. Dalsza pielęgnacja polega jedynie na odnawianiu powłoki lakierniczej. Zresztą o łódki plastikowe też trzeba dbać,  gdyż w przeciwnym razie są one narażone na powstawanie mikropęknięć, tzn. osmozy.  

- Jastarnia  nazywana jest  „stolicą pomeranek". Jakie czynniki zdecydowały o tym, że zasłużyła sobie na tak zaszczytne miano?

Mieszkamy na bardzo wyjątkowym terenie i dzięki mojemu ojcu wróciliśmy do budowy pomeranek. Pamiętam, że ojciec pierwszą łódkę żaglową budował w tajemnicy przed żoną, gdyż wówczas było to traktowane jako niepotrzebny wymysł. Zależało mu na tym, żeby zaszczepić w nas „miłość do żagli". Coroczne regaty kaszubskich łodzi pod żaglami, odbywające się w Chałupach idealnie wpisują się w promocje tych jednostek, które powinny być piękną wizytówką naszego miasta.   

- Czy rozwój techniki  pozytywnie wpływa  na sposób budowania drewnianych łodzi? 

- Na przestrzeni lat sposób ich budowy się nie zmienił. Rozwój technologii wzbogacił nas o elektronarzędzia, bez których czas budowy byłby o wiele dłuższy. 

- Czy jest jakiś sposób, aby szkutnictwo za parę lat nie stało się jedynie wspomnieniem? 

- Najprawdopodobniej  za parę lat ten fach umrze, właśnie z braku zapotrzebowania. Wiadomo, trzeba sprzedać łódkę, żeby móc budować kolejną.  Na targach „Wiatr i Woda"  prezentowałem swoją łódkę żaglową. Wniosek nasuwa się jeden: mentalność ludzi się nie zmieniła i raczej wybierają oni łódki plastikowe. Jednostka drewniana jest „rodzynkiem." Konieczność dbania o tę łódkę dla większości potencjalnych klientów stanowi barierę nie do przejścia. W krajach zachodnich łodzie drewniane są dużo wyżej w hierarchii. 

- Skąd, pomimo problemów czerpie Pan tyle pozytywnej energii do działania?

Jestem skazany na szkutnictwo. Muszę wykorzystać fakt, że posiadam warsztat. Teraz buduję łódki nieco „w ciemno",  z nadzieją, że ktoś je kupi. W zasadzie nic innego nie potrafię robić. Poza  tym zależało mi, żeby kontynuować dzieło mojego ojca.

- Jakie jest Pana zawodowe marzenie?

- Chciałbym, żeby mój syn Jakub zaraził się szkutnictwem, jednocześnie wiem, że nie może to być jego jedyne źródło utrzymania. To może być bardziej dodatek, sposób realizacji pasji. Myślę, że dziadek Jakuba też by sobie tego życzył. 

  Wywiadu udzielił: Jacek Struck. 

  Rozmawiał: Oskar Struk.